Kliknij tutaj --> 🎯 kiedy będzie apokalipsa zombie
Apokalipsa, której nie będzie Wyobraź sobie zimę, która zamiast kilku tygodni trwa tysiące lat. Polska – podobnie jak duża część Europy i Ameryki Północnej – przykryta jest potężnymi lodowcami. Tam, gdzie nie ma lodu i śniegu, rozciąga się niegościnna tundra lub suchy step.
Co jakiś czas media informują o kolejnej dacie końca świata. Tym razem przedstawiamy przepowiednię nieżyjącego już przywódcy Światowego Stowarzyszenia Biblijnego, który zapowiedział, że apokalipsa nastąpi w 2021 roku. Doktor F. Kenton Beshore prezentuje w niej bardzo intrygujące argumenty. Czy już za 3 lata czeka nas zagłada
Kiedy nadejdzie apokalipsa Skuteczny prorok nie powinien podawać konkretnych dat zagłady. José Argüelles wbrew tej zasadzie ogłosił: 21 grudnia 2012 roku będzie koniec świata. Fot.
Apokalipsa zombie. Odys Korczyński. 3 lutego 2023. REKLAMA. Brak uzupełnionej treści. Przejdź do wszystkich wpisów tej kategorii. Odys Korczyński.
Zombie Apocalypse to dynamiczna gra akcji z widokiem z perspektywy trzeciej osoby (TPP), wyprodukowana przez studio Nihilistic Software. Fabuła przedstawia wizję świata, w którym niebezpieczny
Site De Rencontre Comment Savoir Si Je Lui Plait. Mamy piątek, można więc popuścić wodze fantazji. Część z nas otacza się tabletami, smartfonami, inteligentnymi zegarkami i innymi gadżetami bez których nie umie już wyobrazić sobie codzienności. Ale czy którekolwiek z tych urządzeń byłoby w stanie uratować nam skórę podczas apokalipsy zombie? Telef... Mamy piątek, można więc popuścić wodze fantazji. Część z nas otacza się tabletami, smartfonami, inteligentnymi zegarkami i innymi gadżetami bez których nie umie już wyobrazić sobie codzienności. Ale czy którekolwiek z tych urządzeń byłoby w stanie uratować nam skórę podczas apokalipsy zombie? Telefon i tablet Czy w trakcie apokalipsy zombie działa telefonia komórkowa? No chyba nie, skoro niektórzy operatorzy mają problemy z prawidłowym działaniem usług w zwykły dzień tygodnia, raczej mało prawdopodobnym jest by wszystko dobrze działało kiedy większość pracowników zajmujących się działaniem sieci nagle zamiast walczyć o zasięg, walczy o mózgi. Do czego mógłby więc przydać się smartfon? Jeśli udałoby się utrzymać prąd w gniazdkach, do nawigacji czy zwykłego spędzania czasu w ukryciu. No bo ile można siedzieć w szafie i nic nie robić. Możecie się śmiać, ale jedną z najprzydatniejszych opcji telefonu jest dla mnie latarka, szczególnie kiedy siedzę do późna i nie chcę zapalać w domu świateł - a nie chcę połamać sobie kończyn podczas podróży do łóżka. W ciemności mogłaby więc okazać się nieoceniona. Ale przyjmujemy, że mamy możliwość doładowania urządzenia. A jeśli nie mamy? Tomek pisał niedawno o powerbanku na gaz do zapalniczek. Na pierwszy rzut oka pomysł wydaje się mało przydatny, ale może jego twórcy pomyśleli o tym, że to naprawdę fajny gadżet podczas zombie-apokalipsy? Tablet wydaje się bardziej przydatny. Można na nim rozsypać proch do zrobienia małej bomby. Takim iPadem 3 czy recenzowanym przeze mnie niedawno trzynastocalowym Lenovo można też pogruchotać zombiakowi kości. Wszyscy szukamy urządzeń lekkich i zgrabnych, a nie doceniamy, że niektóre mogą kiedyś przydać się jako oręż. Oczywiście podczas apokalipsy zombie. Poza tym mapa i multimedia - nie ma to jak obejrzeć jeszcze raz ulubiony serial kiedy za drzwiami szaleją nieumarli. Tylko może akurat nie The Walking Dead. Smartwatch i smartband - Która godzina? Mieliśmy być w punkcie zbiórki o 19, zanim zajdzie słońce! - Nie wiem, przed chwilą rozładował mi się zegarek. Wszyscy narzekamy na słaby czas pracy smartwatchy na jednym ładowaniu. na baterii. To teraz wyobraźcie sobie powyższą sytuację. Przydatność inteligentnego zegarka? Zerowa. Ze smartbandem jest trochę lepiej - po pierwsze trzyma dłużej, po drugie pomaga liczyć kroki między lokacjami, co mogłoby okazać się na wagę złota przy określaniu punktu, do którego należy pójść, na przykład po zapasy. A i mierzenie tętna mogłoby choć trochę pomóc w walce o jak najlepszą kondycję fizyczną i zdrowie. W końcu to ciężkie czasy gdzie o zwykły ciśnieniomierz mogłoby być trudno. Pozostaje oczywiście kwestia prądu - no chyba że macie akurat pod ręką opaskę sygnowaną logiem Pornhuba. Darmowy prąd jest zawsze w cenie. Sprzęt grający W prawie każdym filmie o jakiejkolwiek apokalipsie wszyscy marzą o tym, by zrelaksować się przy muzyce. Ba, uruchamiając rozklekotanego dżipa wiele razy widziałem kiedy niby wszyscy bali się, że narobią hałasu, a włączali radio, bo była w nim akurat kaseta z muzyką. Wszyscy korzystamy teraz ze streamingu - myślicie, że Spotify czy Deezer będzie działał podczas apokalipsy zombie? Nie sądzę. Wtedy nieocenione mogą okazać się fizyczne nośniki muzyki. Kasety, płyty, winyle. Może warto nie pozbywać się ich zbyt pochopnie? No chyba, że będziecie rzucać winylowymi płytami w nieumarłych, wtedy raczej nie słuchania nici. Elektryczne samochody Chcemy chronić środowisko, chcemy elektronicznych samochodów. A jednak ropa i paliwo podczas klęski będą dostępne - prąd niekoniecznie. Podczas prób uruchomienia zepsutych samochodów częściej pojawiał się problem rozładowanego akumulatora niż braku paliwa. Może więc w kryzysowej sytuacji szukajmy Dużego Fiata, a nie hybrydy. No chyba, że baterie słoneczne pomagające elektrycznym silnikom - raczej mało prawdopodobne jest to, by nieumarli potrafili zasłonić słońce. Nic nie warte te technologie, gdy za oknem zombie Filmy, książki, gry opowiadające o apokalipsie nieumarłych - wszystkie tego typu produkcje dają nam do zrozumienia, że większość elektronicznych gadżetów do niczego nam się nie przyda. Nie będzie prądu, nie będzie internetu - przydatne okażą się wtedy tylko urządzeń z dużą masą. Przymocujemy na przykład laptopa do kija, robiąc broń. No bo do czego innego można użyć rozładowanego komputera? Może bateria zachowa właściwości wybuchowe i wrzucona do ognia zrobi wielkie „boom”. I to tyle. Nie będzie prądu, wszystkie wymagające go gadżety można wyrzucić do śmieci. Może więc nie warto ufać bezgranicznie technologiom, skoro w kryzysowych sytuacjach na niewiele się zdadzą? grafika: 1, 2, 3, 4
i Nostradamus Wszelkiego rodzaju przepowiednie od setek lat intrygują ludzkość, jedni wierzą, że w słowach proroków zawarte są ostrzeżenia dotyczące przyszłości, inni zaś uważają, że to wszystko to stek bzdur wyssanych z palca. Dodatkowo wszelkie przepowiednie mają to do siebie, że najczęściej napisane są językiem dającym szerokie pole do interpretacji słów danego jasnowidza. Raczej nie uświadczymy w tym temacie konkretów, a jedynie mętne wizje wspominające najczęściej o końcu świata, bestiach z kosmosu czy o wielkich konfliktach zbrojnych. Dla osób wierzących w przepowiednie nie mamy dobrych wiadomości, te dotyczące naszej najbliższej przyszłości są raczej mało pozytywne. Jeden z największych jasnowidzów w historii, czyli Nostradamus mówi nawet o ... zombie. Porażająca przepowiednia Nostradamusa spełni się w 2021 roku? Kto jest najpopularniejszym jasnowidzem w historii? Bez wątpienia to Nostradamus, jego słowa do dziś budzą grozę, a wiele osób uważa, że jedynie on miał prawdziwy dar jasnowidzenia. Jego przeciwnicy z kolei podkreślają, że dużo jego słów się nie sprawdziło, a jego słynne przepowiednie pisane są takimi szyframi, że tak naprawdę można je interpretować wedle uznania. Nie da się jednak ukryć, że Nostradamus na stałe zapisał się w historii. Przypisuje mu się, że przewidział wiele wydarzeń, które faktycznie nastąpiły. Do dziś ten francuski astrolog z XVI wieku posiada tysiące fanów, którzy starają się rozszyfrować jego zapisku i sprawdzić, co zdaniem Nostradamusa wydarzy się w przyszłości. To właśnie Nostradamus miał rzekomo przewidzieć takie rzeczy jak: rewolucja francuska, rozwój bomby atomowej czy ataki terrorystyczne na World Trade Center, które miały miejsce 11 września 2001. Dociekliwi uważają również, że w jego zapiskach znajdziemy sowa dotyczące roku 2021 i najbliższej przyszłości. Niestety, nie mamy dobrych wiadomości. Przepowiednie Nostradamusa dotyczące roku 2021. Specjaliści zajmujący się odczytywaniem zapisków Nostradamusa uważają, że jasnowidz na rok 2021 przewidział koniec naszego świata wywołany uderzeniem wielkiej steroidy, oraz gigantyczny głód, z jakim będą musiały zmierzyć się największe państwa świata. Szczególnie ciekawy wydaje się jednak być przepowiednia dotycząca zombie. Jak podaje portal kiedy już uporamy się z pandemią koronawirusa przyjdzie nam zmierzyć się z ... żywymi trupami. Zombie mają powstać w wyniku eksperymentu jednego z rosyjskich naukowców, którzy stworzy broń biologiczną zamieniającą ludzi w żywe trupy. Od razu jednak przypominamy, że zapiski Nostradamusa są tak mętne, że ich interpretacja daje szerokie możliwości i wiele z rzekomo przewidzianych przez niego wydarzeń nigdy się nie spełniło. Psychotest. Którym żywiołem jesteś? Ten quiz zdradzi prawdę o tobie Pytanie 1 z 7 Wierzysz w Boga? Tak, jestem wierzący i praktujący Nie wierzę w Boga ale mam swoje szalone teorie Tak, ale nie praktykuje Jestem ateistą Super Raport (Goście: gen. Stanisław Koziej - były szef BBN, Szymon Hołownia - Polska 2050), Sedno Sprawy: Michał Wypij Nasi Partnerzy polecają Strona główna Styl Porady Przepowiednia Nostradamusa przeraża. To będzie koniec świata? Apokalipsa i żywe trupy
Twój wypełniony wnętrznościami poradnik na przeżycie Apokalipsy Zombie . Zaktualizowano 13 maja 2017 15:46 Opublikowano 13 maja 2017 15:30 Uwaga: Spoilery! Seria The Walking Dead trwa nadal, a odpowiedź na pytanie "Kto przeżyje?" jest wciąż jedną z największych zagadek. Z tego co nam wiadomo, końca serialu jak na razie nie widać, więc jego walutą jest to, by bohaterowie przetrwali kolejny dzień oraz to, kto z nich zostanie z nami jeszcze przez parę najbliższych tygodni, miesięcy lub sezonów Mamy dla was kilka najlepszych sposobów na gwarancję długiego życia w bezlitosnym i beznadziejnym świecie wypełnionym zombie. Ponieważ wszystkie postacie, które jeszcze żyją, żyją z jakiegoś powodu. Oczywiście, każdy w serialu doświadczył bliskiego spotkania ze śmiercią, jednak gdyby podążali za wskazówkami, które tutaj opiszemy, ich szanse na przetrwanie na pewno by wzrosły. Przedstawiamy 8 świetnych strategii na przetrwanie zombie apokalipsy rodem z The Walking Dead. WNĘTRZNOŚCI Po tym, jak w drugim odcinku The Walking Dead odkryto tę taktykę, nadal zastanawia nas, czemu więcej ludzi nie używa wnętrzności ze świeżych zwłok, by zamaskować swój przepełniony życiem zapach. Dla przykładu, w jednym z odcinków, Michonne oraz jej towarzysze próbowali wrócić do Alexandrii i trafiali na zombie na każdym możliwym kroku. Mogli po prostu wysmarować się wnętrznościami trupów i przedostać się do relatywnie bezpiecznego miejsca. Ten sposób działa! Po prostu wcierasz w całe swoje ciało ohydne bebechy, a zombie zostawiają cię w spokoju. Proste i zrozumiałe! PUPILE Sposobem podobnym do pierwszego jest użycie przez Michonne bezrękich umarlaków z odciętymi szczękami jako swego rodzaju tarczy. Ten sposób jest o wiele korzystniejszy niż owijanie jelitami swojej twarzy i reszty ciała, co, swoją drogą, przyprawia o mdłości. Poza tym, taki widok sprawia, że wyglądasz jak prawdziwy twardziel. Co prawda, przygotowanie takich rekwizytów zajmie ci trochę więcej czasu, więc nie jest to rzecz, jaką można zrobić, będąc w pośpiechu. Musisz w końcu pierw złapać kilka zombie i dobrze je przygotować! Do tego potrzebujesz też trochę lin i/lub łańcuch. To trochę trwa, ale trzeba przyznać, że działa bardzo dobrze i uchroni cię przed byciem wypatroszonym przez naszych martwych nieprzyjaciół. ŚCIANY Odległe gospodarstwo, małe osiedle, więzienie. Załatw sobie wysokie ściany. Im wyższe i silniejsze, tym lepsze. Może i nie powstrzymają ataków na długo, ponieważ taka strefa może być za duża na to, by była odpowiednio chroniona, ale mimo wszystko teren jak ten zaoszczędzi ci wielu horrorów, jakie czekają cię na świecie przez co najmniej kilka lat. Negatywną stroną takiego miejsca, jak to jest fakt, że jeżeli zbyt długo czujesz się bezpiecznie, zaczynasz tracić gardę i mięknąć. TCHÓRZOSTWO Ogólnie rzecz biorąc, bądźmy szczerzy... Słabi i łagodni nie przetrwają zbyt długo podczas zombie apokalipsy. A kiedy minie wystarczająca ilość czasu, silni zaczną zastanawiać się, czy w ogóle opłaca im się nadstawiać karku i bronić słabszych. Jednakże, jeżeli jesteś konkretnym rodzajem tchórza, na przykład przebiegłym głupcem, który pozwala umrzeć innym zamiast sobie, uda ci się przetrwać chwilę dłużej! Możesz znaleźć schronienie i nie pozwolić nikomu na dzielenie go z tobą albo uciec, gdy pierwszy zwęszysz zagrożenie i zostawić resztę swoich towarzyszy w tyle. Zobacz stronę drugą, gdzie pokażemy ci między innymi, jak kłamać, nosić ochronny sprzęt, oraz kilka innych taktyk z The Walking Dead, które mogą okazać się przydatne.
Już od pięciu lat ludzkość walczy z plagą żywych trupów. I jak na razie sromotnie przegrywa, a jej straty wyniosły jakieś 95% całej populacji świata. Ale jest światełko w tunelu, są jeszcze żywi ludzie, są zorganizowane grupy i bezpieczne miejsce. I jest nadzieja, od kiedy rok temu odkryto specjalną odmianę zombie, nosiciela komórek macierzystych, na bazie których można wyprodukować lek zwalczający wirusa. Może w końcu uda się uwolnić świat od żywych trupów. Może to właśnie nam uda się tego dokonać, w "The War Z". "War Z" to nie "DayZ"... To niedawno zapowiedziane MMO łatwo jest pomylić z bijącym rekordy popularności modem "DayZ". Podstawowy pomysł jest bowiem dokładnie taki sam - twórcy "The War Z" oferują graczom wielki, otwarty świat, 400 kilometrów kwadratowych terenu (Czarnoruś z "DayZ" ma nieco ponad 200), który może przemierzać jednocześnie do 250 graczy, bo tyle mieścić się będzie na jednym serwerze. I wszyscy oni mają tylko jeden cel - przeżyć jak najdłużej. Nie ma tu żadnych poziomów do zdobycia, nie ma fabuły i misji do wykonania, "The War Z" nie jest jak zwykłe gry MMO... choć niektóre koncepty sobie z nich pożycza. War Z Nie tylko dla hardkorów W odróżnieniu od "DayZ", który jest bardzo hardkorowym symulatorem apokalipsy zombie, "The War Z" oferować ma nieco "łagodniejsze" podejście do problemu. Gra także bazuje na atmosferze ciągłego zagrożenia i to nie tylko ze strony zombie, których można się nauczyć skutecznie unikać, ale przede wszystkim innych graczy. To oni są straszni, bo nigdy nie wiadomo co zrobią - mogą zacząć strzelać, choćby po to, by potem zabrać cały nasz ekwipunek z ciepłych jeszcze zwłok. I mogą to zrobić nawet w teoretycznie bezpiecznych osadach - małych oazach cywilizacji w tym dzikim świecie, których nie było w DayZ - jeśli nie boją się polowania, jakie urządzą na nich inni gracze oraz żołnierze broniący tych schronień. Ale śmierć nie jest w "The War Z" taka straszna. War Z Uff, nikt nie zginie... Permanentna i nieodwołalna jest tylko śmierć w trybie hardkorowym. Na normalnych serwerach "ginie się" tracąc przytomność na dzień lub dwa czasu rzeczywistego - jeśli chce się wtedy pograć, trzeba skorzystać z innej swojej postaci. A tych można mieć nawet pięć, ze wspólnym ekwipunkiem dla wszystkich i osobnymi specjalizacjami. Dzięki więc realnej perspektywie na dłuższe przeżycie, ma sens nowa opcja, o której w hardkorowym "DayZ" można było tylko pomarzyć. Bo choć "The War Z" nie jest klasycznym MMO, to jednak oferować ma coś w rodzaju rozwoju postaci. Odbywać się on będzie w ramach kilku różnych drzewek umiejętności, pozwalających nauczyć się lepiej opatrywać rany, tropić ślady i obsługiwać broń. To ostatnie chyba w sensie rusznikarskim, bo samo strzelanie jako takie ma być identyczne dla postaci, która dopiero zaczyna i dla takiej, która przeżyła już kilka miesięcy, tyle że ta druga będzie miała lepszą broń i sprzęt. War Z Łatwiejsze, ale nie mniej realistyczne... Wszystkie zabawki w grze, broń, ekwipunek, jedzenie, picie, lekarstwa, można będzie znaleźć samemu, podobnie jak w "DayZ". Przedmioty zostaną rozmieszczone w sposób realistyczny, czyli na przykład w aptece znajdziemy bandaże lub środki przeciwbólowe, a na posterunku policji czy w bazie wojskowej broń i amunicję, a nie butelki z wodą i pomidory w puszkach. Gracze będą mogli te przedmioty sprzedać, czy to wymieniając się z innymi, czy też spieniężając swoje znaleziska w sklepach w bezpiecznych osadach. Najbardziej wartościowe mają być oczywiście wspomniane już komórki macierzyste, pozyskane od specjalnych, bardzo rzadkich i groźnych zombie, które na dodatek wychodzą tylko w nocy. Materiały do produkcji szczepionek będzie się wymieniać w sklepie na złote monety, najtwardszą walutę w grze. Złoto zresztą też da się tu znaleźć oraz... kupić za prawdziwe pieniądze. War Z Wszystko ma swoją cenę Pomysł na finansowanie "The War Z" jest prosty. Za grę płaci się raz, w dniu zakupu. A potem jest za darmo, razem ze wszystkimi poprawkami, dodatkami, aktualizacjami i przede wszystkim nowymi mapami - twórcy chcą zacząć od urokliwego Colorado, ale w planach mają też Kalifornię i mapy miejskie, Nowy Jork czy Paryż. Naprawdę pięknie. Ale, choć to wszystko będzie za darmo, w grze obecny ma być też model mikrotransakcji. Za prawdziwe pieniądze nabędziemy złoto, a za złoto... lepsze jedzenie, lepsze leki, lepsze wszystko. Wszystko oprócz broni, bo autorzy nie chcą by ktoś mógł mieć przewagę nad innym graczem w walce tylko dlatego, że wydał więcej pieniędzy. Hmm, tak jakby atrakcyjnych przedmiotów i jedzenia nie dało się wymienić na broń... War Z "War Z" zapowiada się interesująco, jako trochę lżejsza, trochę bardziej przystępna i chyba też kosztowniejsza konkurencja dla "DayZ". Gra wystartuje też prawdopodobnie wcześniej niż zapowiadana samodzielna wersja słynnego moda, bo betatesty "The War Z" mają ruszyć na dniach, a start pełnej wersji planowany jest już na tegoroczną jesień. Wtedy zobaczymy, czy uda nam się uratować świat, czy też może polegniemy w trakcie.
Skoro pracuję w redakcji technologicznej, to dla wielu może się wydawać dziwne, że chciałbym pozbyć się swojego smartfona. Doprecyzujmy jednak jedną kwestię — naprawdę jaram się nowymi technologiami i tym, jak są w stanie zmieniać nasze życie. Problem w tym, że smartfony już dawno próbują je zmieniać aż za bardzo i to niekoniecznie w stronę, którą chcemy. I nawet kiedy jej nie chcemy, jesteśmy do nich zbyt mocno przyzwyczajeni, by ogólny kierunek zmienić. Wokół apokalipsa zombie Foto: Gandolfo Cannatella / Shutterstock Widzę znajomych zapatrzonych w TikToka. Jak zombie przewijających kolejne i kolejne filmiki. A pamiętam, jak jeszcze na początku pandemii ostrzegałem ich przed tym, że to nie jest już aplikacja dla tańczących dzieciaków, a serwis z superinteligentnym algorytmem, który błyskawicznie nauczy się ich przyzwyczajeń. Szkoda, że wtedy mnie nie posłuchali. Nie będę dziś jednak mówił za innych, a mówił za siebie. Smartfon od wielu lat sprawia, że czuję się gorzej ze sobą i swoim życiem. Racjonalnie rzecz ujmując, to myślenie jest absurdalne i nie powinienem narzekać, bo nie brakuje mi w zasadzie niczego. Tyle że aktywność na smartfonie uruchamia sferę emocjonalną, a ta z kolei podpowiada, że to, co robię i mam, nie wystarczy, bo wkoło dzieje się jeszcze tyle fantastycznych rzeczy. Znajomi jeżdżą na wakacje, ktoś robi doktorat, wspina się na Mount Everest, wychodzi za mąż, rodzi mu się dziecko. A ja, mimo że na nudę nie narzekam i rozwijam się chociażby w swoich hobby, dostaję w łeb obuchem z napisem "powinieneś bardziej". Problem w tym, że w obecnych czasach, szczególnie będąc tak "dynamiczną" osobą jak ja, całkowite porzucenie smartfona nie wchodzi w grę. Nikt z mojego otoczenia nie pisze już SMS, praktycznie nikt nie dzwoni, a wszyscy siedzą na komunikatorach. Gdy chcę coś załatwić, Google Maps to najsensowniejsza opcja. A do tego te durne aplikacje społeczne, których też całkowicie pozbyć się nie idzie. Jesteśmy przesiąknięci smartfonami Foto: GaudiLab / Shutterstock W ostatnich latach wykonałem naprawdę sporo pracy w zakresie tego, jak ograniczyć swój czas przed ekranem, a więc i zminimalizować to całe FOMO, czyli Fear Of Missing Out ("strach przed byciem pominiętym"). Po pierwsze, 24 godziny na dobę mam włączony tryb "Nie przeszkadzać". Nic nie brzęczy, sprawdzam powiadomienia sam, kiedy tego potrzebuję. Usunąłem aplikację Facebooka, nie używam TikToka, usunąłem Snapchata, wyrzuciłem 75 proc. subskrypcji na YouTube, zminimalizowałem liczbę streamingów wideo do HBO Max i tam, gdzie się tylko dało, wyłączyłem powiadomienia. Czy pomogło? W dużej mierze tak – ale nie rozwiązało problemu. Instagram to obecnie jedyne social media, z którego korzystam, a z którego nie mogę zrezygnować, bo to miejsce, na którym głównie komunikuję się ze znajomymi. "To korzystaj z innego" - niestety to nie tylko ode mnie zależy. Przez jakiś czas Meta umożliwiała korzystanie z aplikacji Threads, w której mieliśmy dostęp wyłącznie do czatów i Stories – i było to rozwiązanie zbawienne. Niestety, kilka miesięcy temu firma z niego zrezygnowała. Do tego dochodzi konieczność korzystania z Messengera i aplikacje, których chcąc, lub nie chcąc, używać muszę ze względu na charakter pracy – jak aplikacje newsowe czy YouTube. Solidny detoks od smartfona zrobiłem sobie w momencie wybuchu wojny w Ukrainie. Spędzanie wtedy czasu w sieci, a szczególnie w mediach społecznościowych, w obliczu tak potwornej i dość bliskiej nam sytuacji było nie do zniesienia. I przyznam, że po odcięciu czułem się dobrze – na tyle, ile w tak koszmarnym czasie można się dobrze czuć. Od tamtej pory regularnie robię sobie takie dni, w których poza "newsówką" w trakcie pracy, smartfon przez cały dzień ma wyłączony dostęp do sieci. Foto: Cristian Dina / Shutterstock Tyle że, widzicie, taka izolacja wyłącznie pogłębia problem. Z doświadczenia wiem, że nie trzeba być na bieżąco z wszystkimi informacjami i serialami, ale odcinanie się od komunikatorów i innych aspektów społecznościowych sprawia, że inni ludzie o was zapominają. Powiecie "to znaczy, że nie byli tego kontaktu warci", ale to nieprawda. W czasach, kiedy wszyscy nosiliśmy te – z perspektywy czasu – wybrakowane w funkcje telefony komórkowe i byliśmy totalnie odizolowani od rozpraszaczy, utrzymanie kontaktu było łatwiejsze. Nie było Facebooka czy Instagrama, nie mieliśmy jak sprawdzić, co się u "znajomka" dzieje. Trzeba było puścić "strzałę" albo SMS-a. Teraz gdy "znajomkowi" nie wyświetlimy się z zieloną ikonką na Messengerze albo nie wyskoczy mu nasze zdjęcie na Stories czy Facebookowym feedzie, nie będzie o nas pamiętał, bo w każdej sekundzie rozprasza go tyle powiadomień, newsów, rzeczy do sprawdzenia i TikToków do obejrzenia, że zwykła ludzka mózgownica nie jest w stanie już więcej przyjąć. Zmierzam do tego, że choć żyje nam się wygodniej, to żyje nam się gorzej. Niby jesteśmy siebie bliżej, ale w ostatecznym rozrachunku zdecydowanie dalej, bo za dużo rzeczy odciąga nas od tego, byśmy o sobie nawzajem pamiętali. I nie mówię już o tym, że Facebooki i Instagramy stały się generatorami narcyzmu, na których dla większości postowanie ogranicza się do chwalenia przed innymi tym, jacy jesteśmy wspaniali. I choć mógłbym zwalić tę sytuację na rozwój internetu, to w moim odczuciu winę ponoszą smartfony. Bo to one sprawiają, że te wszystkie multimedia mamy absolutnie zawsze pod ręką, a ludzie, nawet przejeżdżając jeden przystanek tramwajem, nie mogą się obejść bez sprawdzenia jeszcze jednego filmiku. Gdybym miał pewność, że nie ucierpi na tym moje życie prywatne, relacje z ludźmi i nie stracę przez to pracy, którą bardzo lubię — wywaliłbym smartfon do śmieci i wróciłbym do swojej starej Nokii. Trochę brakowałoby mi Tidala, ale już trudno — posłuchałbym sobie w domu na komputerze. Jednocześnie nic nie wskazuje na to, że się opamiętamy. Mam wrażenie, że pandemia tylko pogłębiła problem, ludzie się rozleniwili, a do już dotychczasowych "apek" doszedł jeszcze TikTok. Zamiast wyjść do innych z inicjatywą spotkania się, lepiej jest wygodnie sobie powiedzieć "nikt się nie odzywa, to co mam innego robić?".
kiedy będzie apokalipsa zombie